5 kwietnia 2021 roku w Łodzi zmarł Krzysztof Krawczyk – wybitna postać polskiej sceny muzycznej. O Krawczyku można powiedzieć, że jako jeden z niewielu polskich artystów tak spójnie łączył wszystkie pokolenia. Krzysztofa Krawczyka słuchali w latach 60. nasi dziadkowie, ale tak samo został doceniony przez młode pokolenie dzisiejszych 20-30 latków. W ostatnich latach Krawczyk występował przed młodą publicznością na juwenaliach, powstały także popularne remiksy jego utworów, które wpasowują się w dzisiejszy trendy produkcyjne.
Krzysztof Krawczyk i jego przygody motoryzacyjne
Pierwszym samochodem Krzysztofa Krawczyka była Dacia w kolorze Yellow Bahama. Dacia podobnie jak dziś była samochodem rumuńskim budowanym na podzespołach i licencji francuskiego Renault.
W tamtych czasach wszystko było z drugiej ręki, oryginał był niedostępny, szczególnie przy księżycowym kursie dolara. Zresztą ten rumuńsko-francuski samochód kupiłem na raty i to jeszcze dzięki mojemu przyjacielowi Mikołajowi Kurowskiemu, który podżyrował mi kredyt i załatwił talon.
Krzysztof Krawczyk w wywiadzie z Andrzejem Kosmalą
Ten sam przyjaciel, który załatwił możliwość kupienia Dacii, uczył jeździć Krawczyka na starym trabancie, a sam egzamin muzyk zdawał na wybitnej (w tamtych czasach) Warszawie.
Zamiast samochodów – autobusy i autokary
W latach 60-tych, gdy Krawczyk formował popularną grupę Trubadurów nie miał większych przygód z motoryzacją. Jak sam wypowiadał się na ten temat – po pierwsze, ówczesny sukces nie był wcale potwierdzony dużymi pieniędzmi. Po drugie, organizatorzy koncertów mocno pilnowali muzyków, a Ci byli wożeni busami, autobusami, a później autokarami.
Tutaj królował polski Jelcz, ale prawdziwym awansem cywilizacyjnym były autokary, z tego co pamiętam produkowane na Węgrzech, wpierw chyba zwane Karosy potem Ikarusy. Od Jelcza różniły się nie tylko nowoczesną linią i lepszym zawieszeniem. Miały przede wszystkim fotele z regulacją kąta siedzenia, zagłówki z białymi pokrowcami, szeroko przeszklone okna i zasłonki na nich. Kiedy na koncerty Trubadurów waliły tłumy młodzieży a my podjeżdżaliśmy pod salę koncertową lub ją opuszczaliśmy, zasłonki podnosiły temperaturę wśród fanów, a nam pozwoliły często uczynić z tego miejsca elegancką garderobę, bo garderoby były wtedy, tak zresztą jak i dziś, marne.
Krzysztof Krawczyk o autobusach, którymi podróżował podczas kariery w komunistycznych czasach
Pierwsze samochody Krawczyka – mocno wadliwe
Gdy kariera solowa rozkwitała, samochód okazał się konieczny. Po wspomnianej wcześniej Dacii nastał krótki czas Fiata 126p, popularnego malucha. Sam Krawczyk mówił, że tym samochodem dało się jeździć jedynie po Warszawie, a i ze względu na usterki „maluszka” przyjeżdżał spóźniony na koncert.
Po Fiacie 126p nastał czas pierwszego, w karierze Krawczyka – BMW. Niestety ten samochód także był awaryjny, w tym przypadku jednak ciężko było naprawić usterkę samemu. Jak zauważa Andrzej Kosmala, w tamtych czasach z Krawczykiem wszędzie jeździł tajemniczy wujek Jurek.
Rzeczywiście, on zawsze potrafił ten samochód naprawić. Tak naprawdę to nie był moim wujkiem, ale ja podtrzymywałem ten mit, bo mi po prostu było głupio przed kolegami. Poza tym lubił moje piosenki, był wesołym kompanem, człowiekiem o dobrym sercu. I jeszcze jedna ważna sprawa: był zaprzyjaźniony z sekretarką ówczesnego premiera, Piotra Jaroszewicza. Miało mi to pomóc w nabyciu mieszkania w Warszawie oraz wybrnąć z awantury w NRD…
Okres USA i miłość do Toyoty
Następne lata to czas, który Krzysztof Krawczyk spędził w Stanach Zjednoczonych, gdzie możliwości dotyczące motoryzacji były znacznie większe niż w Polsce.
Łącznie w Ameryce spędziłem 10 lat. W tym czasie miałem 4 samochody. Zjechałem Amerykę wzdłuż i wszerz. Docierałem do środowisk polonijnych gdzie żaden rodak z kraju nie docierał, na przykład do San Jose, Sacramento, Huston, Dallas. Pędziło się do tych salek parafialnych, po nużących swą gładkością i jednostajnością autostradach. Potrafiłem kiedyś na 1 koncert jechać 6 dni.
I w Ameryce miałem średnie szczęście do samochodów. Jeden Van ze sprzętem zespołu wpadł do rowu i spłonął. Akurat wyjątkowo nim nie jechałem, bo pojechałem wcześniej do Houston, aby dojrzeć organizację koncertu. Sprzęt był jednak w większości moją własnością i kiedy dotarła do mnie wiadomość wylądowałem w szpitalu z podejrzeniem stanu przedzawałowego. W końcu spłonęło nieubezpieczone 200 tysięcy dolarów!
W 1991 roku Krawczyk wszedł w posiadanie Toyoty Camry, którą otrzymał od swojej teściowej. I ten samochód sprawił, że muzyk docenił japońską markę, czego poświadczeniem był zakup vana także tej marki – Toyota Previa, która trafiła z USA do Polski wraz z powrotem Krawczyka w 1995 roku.
Wypadek w Boszkowie w FSO 1500
Piętno na Krzysztofie Krawczyku odcisnął FSO 1500, czyli duży Polski Fiat 125. To właśnie podczas podróży tym samochodem doszło do znanego wypadku w Boszkowie, który odbił się na zdrowiu nie tylko Krzysztofa, ale także jego syna – Juniora. Muzyk przyznał jednak, że nie była to wina pojazdu, a jego samego – był niewyspany, a także nie miał zapiętych pasów.
W epoce zawodowstwa kierownice oddałem zawodowym kierowcom: Mirkowi Gołębiewskiemu i Robertowi Urbańczykowi. Oni wożą mnie, Ewę i dwie chórzystki Chevroletem Expressem na koncerty. Pełna wygoda i bezpieczeństwo… W życiu przemieszczałem się pociągami, samolotami, promami, ale moimi prawdziwymi siedmiomilowymi butami były samochody!
Pełen wywiad znajdziecie na oficjalnej stronie zmarłego Krzysztofa Krawczyka